BITWA O HOGWART CZĘŚĆ DRUGA
Ogłuszającą ciszę przerywał tylko odgłos jego kroków. Ich echo rozchodziło się po zimnym i pustym korytarzu. Dudniło i powodowało niepokój. Twierdza była dokładnie taka jak ją zapamiętał. Szara, sterylnie czysta i przerażająco wyludniona. Nigdy nie było mu dane zwiedzić całej siedziby, swoją drogą nie zależało mu na tym. Każdy rozsądny Słowianin starał się omijać to miejsce z daleka. Hol, którym był prowadzony, zaczynał się zaraz przy wejściu i prowadził głęboko w głąb góry. Zdawał się być jednolity i nigdy nie kończyć, jednak Andrzej wiedział, że ściany, pokryte starożytnymi runami i inskrypcjami, były doskonale przygotowaną iluzją i skrywały za sobą kompleks pomieszczeń dostępnych tylko dla bardzo nielicznych.
- Cholera, ale zimno – pomyślał.
Szedł powoli. Tempo marszu wyznaczały sunące obok niego dwa wernery. Stworzenia o nieokreślonej płci, były najnowszym wynalazkiem Słowiańskich magów genetyków. Po dekadach prób udało im się połączyć dementora z wiłą, efektem czego uzyskali istotę o przepięknych, kobiecych kształtach, która nie potrzebuje snu. Najwyższa Rada magów Słowiańskich uznała, że doskonale sprawdzą się w roli strażników więzień i obozów pracy. Nie pomylili się, sadystyczne usposobienie wernerów błyskawicznie stało się legendarne. Jako istoty praktycznie nieśmiertelne i niepotrzebujące snu, upodobały sobie oglądanie wszelakiej maści seriali. Zmuszały one później więźniów do przysłuchiwania się wielogodzinnym debatom o wyższości Seksu w wielkim mieście nad Ugly Betty. Tracący zmysły więźniowie, z czasem zapominali, że słuchają morderczych demonów i chcąc ulżyć całemu napięciu towarzyszącemu przebywaniu w zamkniętym budynku, próbowali zbliżać się do wernerów. Szybko tego żałowali, gdyż demony mamiły i po pewnym czasie biedna ofiara nie była pewna czy stojący przed nim stwór w ogóle istnieje i czy kiedykolwiek istniał. Wernery stworzyły między sobą swoistą rywalizację, kto doprowadzi największą liczbę ludzi do samobójczej śmierci – wygrywa. Tyle dobrego, że feministki się wkurwiały. Andrzej wzdrygnął się. Najwyższa Rada nie przebierała w środkach, wyznawała zasadę, że cel uświęca nawet te najgorsze. Choć z drugiej strony, to właśnie Rada postanowiła dawnej dać mu szansę rehabilitacji za zabójstwo. Gdyby nie oni, to siedziałby teraz w obozie pracy i naklejał oryginalne loga na podrabiane adidasy.
- W mordę, przecież mogłem się tego spodziewać. – Andrzej westchnął. – Przecież ten dzień zaczął się tak pięknie…
- Chujku, jak daleko możesz się teleportować? – zapytał Andrzej, zaciskając pas i poprawiając plecak.
- Señor, mogę przenieść się dokładnie tam, gdzie potrzebuje mój pan – odpowiedział skrzat.
- Zaraz, kurwa, co? Czyli możesz się przenieść na drugi koniec świata, dodatkowo zabierając ze sobą jeszcze kilka osób?
- Si, tak jest.
-Ja pierdolę – Andrzej mruknął do siebie. - To po chuj Brytyjczykom te wszystkie latające samochody, pociągi i inne gówna? Jak to możliwe, że nikt nie wpadł na to, żeby teleportować się do skarbca, albo do supermarketu, po zamknięciu? Nic dziwnego, że w Europie centralnej i wschodniej posiadanie skrzata jest karane śmiercią.
-Andrzej, czy na pewno dasz sobie radę? Może lecieć z tobą? – Cho Chang pojawiła się obok niczym zjawa.
- Nie trzeba, będzie spoko – Andrzej nie zaszczycił jej nawet spojrzeniem – Lecę, robię zakupy, zbieram ludzi i wracam. Jeśli dobrze pójdzie, to za dwa dni wrócę.
- Ludzi? Myślisz, że nie damy sobie rady? – Cho posmutniała.
- Piękna, spójrz się na mnie. –
Andrzej przysunął się do niej. Tak blisko, że czuła ciepło bijące od jego ciała. Serce zabiło jej mocniej. Delikatnym gestem chwycił ją dwoma palcami za brodę, odchylił głowę. Zadzierała ją teraz bardzo, wszakże był od niej ponad głowę wyższy. Spojrzała się na niego i poczuła, że serce zaraz wyskoczy z jej piersi. Zmrużył oczy i otworzył usta. Cho nie mogła uwierzyć w to co się dzieje. Zamknęła powieki i rozchyliła wargi. Czuła jak jego usta się przybliżają. Przełknęła ślinę. Usłyszała jak bierze głębszy oddech.
- Czyś ty kurwa ocipiała? – powiedział - Jest nas tutaj 43 osoby. Jak według ciebie mamy pokonać nadchodzącą armię? Bądź że poważna, dziewczyno.
Andrzej odwrócił się i krzyknął do wszystkich:
- Niebawem wrócę. Pokażemy Czarnemu Panu w jaki sposób walczą Polacy! W 1940 uratowaliśmy wasze brytyjskie, zdradzieckie dupska, i teraz powtórzymy ten sukces.
- Señor Andrzej, ale czy jest to rozsądne? – powiedział Chujek smarując wąs woskiem. Po co nadstawiać kark za kraj, który nigdy nie pomógł temu, z którego ty pochodzisz? Nie lepiej pozwolić im się pozabijać wzajemnie?
- Nie, mój mały przyjacielu – Andrzej powiódł wzrokiem po wszystkich zebranych – tak nie postępują potomkowie husarzy. – Joseph, podejdź proszę do mnie, mam sprawę.
Niewysoki piętnastolatek, podszedł do Polaka, powłóczywszy nogą.
- Joseph, tobie daję zadanie pilnowania naszego felix. Może wmów po prostu wszystkim, że tylko ja potrafię go dawkować i używanie beze mnie skończy się śmiercią. Mogę na ciebie liczyć? – powiedział Andrzej, kładąc młodzieńcowi dłoń na barku.
- Spokojnie, dam sobie radę. - Joseph uśmiechnął się – W końcu przez trzy lata byłem przewodniczącym hogwarckiego klubu dyskusyjnego.
- Fantastycznie – Andrzej uspokoił się – Sprawdźcie jeszcze co ten debil miał przy sobie.
Gestem wskazał bezkształtną, zakrwawioną masę.
- Wszystko co ma w kieszeniach przetrzymajcie do mojego powrotu. Zobaczymy czy miał jakieś ciekawostki – powiedział.
Rzucił jeszcze raz okiem na ludzi, których postanowił uratować. Ludzi, którzy stali się jego dysfunkcyjną rodziną. Na ułamek sekundy zatrzymał wzrok na Cho Chang. Zamknął oczy, chwycił skrzata za ramię i teleportował się. Ciszę, która nastała po jego zniknięciu, przerwał hurgot rozpadającego się piętrowego łóżka.
- Wiedziałem, kurwa, wiedziałem. – mruknął Andrzej, masując obolałe ramię. Przechodził właśnie obok inskrypcji, która zdawała się liczyć kilkaset lat. Można było się tylko domyślać, co swego czasu oznaczało „Głęboka Rusalna Dziura (wtorek za pół ceny)” – Jak człowiek postanawia w końcu komuś pomóc, to pewnym jest, że dostanie po dupie. Mogłem tylko napisać do Rady o przeniesienie z powrotem do Radomia i pozwolić im się pozabijać w tym Hogwarcie, ale nieee! Kurwa bohatera zachciało się zgrywać. I to w imię czego? No Andrzej, zaskocz mnie i powiedz, że był jakiś inny powód, niż to by pokazać bandzie idiotów jak radzą sobie w życiu Polacy? No! To teraz mam za swoje. -
Za moment znaleźć się miał przed pomieszczeniem, w którym czaiło się nieprzewidywalne zło. Andrzej wiedział o tym, ołtarz Matki Boskiej, który wyznacza połowę trasy, minęli już jakiś czas temu, a czterometrowy, neonowy krzyż, który właśnie mijali, był znakiem, że zaraz za kolejnym zakrętem skrywać się będą ogromne wrota. Młodzieniec odetchnął głęboko.
- I oczywiście znikąd pomocy się nie mogę spodziewać. – pomyślał – Te cioty z Hogwartu nigdy mnie tutaj nie znajdą, a na moich przyjaciół też nie ma co liczyć. Nie są samobójcami. Chociaż Siergiejowi nie jest daleko. Siergiej…Serdeczny debil... Tak, to była szybka wizyta.
Ciemność, przeszywające zimno, potem oślepiające światło i w końcu spotkanie z twardą podłogą. Jak na pierwszą teleportację, młodzieniec poradził sobie bardzo dobrze.
- Andrzej, dziecko, dobrze cię widzieć! – usłyszał wysoki, donośny głos – Rośniesz jak na drożdżach! Widzę, że moje ziółka dobrze spełniają swoje zadanie.
Młody Polak potarł oczy i usiadł. Specyficzny głos i duszący zapach sprawiły, że był pewien, iż trafił we właściwe miejsce. Ostrożnie otworzył jedno oko, potem drugie. Ukazała mu się niewysoka, łysa i delikatnie przygarbiona postać w woderach.
-Siergiej! – krzyknął – Fantastycznie znów cię widzieć.
Andrzej wstał i chwiejąc się nieco, podszedł do szczerzącego się człowieka. Znali się od dawna, Siergiej był nauczycielem w Radomiu. Młodzieniec zawsze lubił jego zajęcia, uważał, że magiczna modernizacja mugolskich urządzeń i broni była bardzo wdzięczna, dlatego na zajęciach z Praktycznej Magii Stosowanej był zawsze obecny i miał najlepsze oceny. Odkąd trzy lata wcześniej jeden czwartoklasista, zachęcany przez Siergieja, postanowił rozbroić granat ręczny i zamienił siebie, oraz pół klasy w siekane mięso, Ukrainiec zmuszony był zmienić zawód. Udało mu się jednak, mimo wszystko, pozostać w branży, gdyż Rada uznała, że jego doświadczenia z mugolską technologią są bardzo cenne. Zaczął więc on pracować na ich zlecenie. Współpraca układała się dobrze, do czasu gdy kapłani dowiedzieli się, że ten handluje przedmiotami, które wcześniej nie były poświęcone. Ekskomunikowany Siergiej zmuszony został działać w podziemiu.
- Piwo? – zaproponował Ukrainiec.
- Boże, tak! – odpowiedział entuzjastycznie Andrzej.
Młodzieniec chwycił podaną mu butelkę, pociągnął łyk i przypomniało mu się czego tak naprawdę mu brakowało przez te wszystkie miesiące w Hogwarcie.
- Na wszystkie świętości – spojrzał na butelkę – Harnaś, Boże jakie to jest dobre
- Ano jest - Siergiej spojrzał się na Chujka – A kim jest twój mały kolega?
- A, to. To jest Chujek, skrzat domowy, który mi pomaga. – odpowiedział Andrzej. – Swoją drogą, daj mu coś do ubrania, niedobrze mi się robi jak patrzę na tę szmatę, którą się owija.
- Coś powinienem mieć. – łysy mężczyzna podszedł do szafy. Pogrzebał i po chwili wyciągnął ubranie, które wręczył skrzatowi.
- Que? Ale, ale, ale to jest przecież – Chujek zająknął się.
- Bluza i spodnie Addidasa – powiedział Siergiej z uśmiechem.
- Ubranie… - mały stworek patrzył się na niebieski dres, nie mogąc uwierzyć w to co widzi.
- O kurwa mać – Andrzej złapał się za głowę – Ja pierdolę, zapomniałem o tych debilnych zasadach. W pizdę palec, dobra, niech będzie. Chujku, od dziś jesteś wolnym skrzatem. Ale mam nadzieję, że nasza umowa nadal aktualna? Pomagasz nam i w zamian dajemy ci możliwość zemsty na ludziach? Chujku?
- Chujek to było niewolnicze imię. – odrzekł dumnie skrzat, ubierając dres – Od dziś stoi przed wami San Escobar Mortillo Ferenza Gomez Illudio. I on zawsze dotrzymuje wcześniej danego słowa.
- Chryste… - Andrzej mruknął – A mogę mówić ci San, tak żeby było szybciej?
- San Escobar Mortillo Ferenza Gomez Illudio się zgadza – skrzat pochylił głowę.
Nagle zrobiło się zimno. Bardzo zimno. Chłód zdawał sie paraliżować i wyłączać wszelkie zmysły. Czas wydawał się być zatrzymanym i złowrogo czekającym na jakąkolwiek reakcję. Istota, która od wieków była na usługach jedynych, słowiańskich arcymagów, odezwała się leniwie:
- Andrzej Żegota Bekas? – powiedziała postać siedząca w kącie pokoju. Odziana była w czarny płaszcz, kaptur zasłaniał jej twarz, a pierś zdobił ogromny, złoty krzyż. Dla odmany, nagle powiało żarem. Z każdą wypowiedzianą sylabą stwór ten zdawał się palić i ziębić jednocześnie. Andrzej ujrzawszy istotę, stanął na baczność, jak wryty.
- Matko Boska – pomyślał – Inkwizytor. Kurwa, czego może ode mnie chcieć inkwizytor?
- Ja od ciebie nic nie chcę – wycharczała głośno postać, podchodząc powoli – Ale Rada chce cię widzieć.
Inkwizytor chwycił Andrzeja za ramię. Chłopaka przeszył zimny ból, zakręciło mu się w głowie. Ostatnie co ujrzał, nim jego oczy ogarnęła ciemność, to mały skrzat domowy w bluzie z napisem „Jebać tych co za plecami sieją ferment”.
Korytarz skończył się, doprowadzając Andrzeja do miejsca jego przeznaczenia. Stał teraz przed gigantycznymi wrotami ze złota, na których przedstawione były wszystkie najważniejsze wydarzenia z Biblii. Wernery pchnęły skrzydła bramy, które otwarły się ukazując pomieszczenie, które tylko nieliczni widzieli więcej niż raz w życiu. Wszedł. Nie miał innego wyjścia, znał procedury, poza tym nie było innej drogi. Doszedł do środka sali, w miejscu, gdzie na podłodze znajdowało się malowidło Krzyża dominującego ponad gwiazdą Dawida i uklęknął, pochyliwszy głowę. Wysoko ponad nim, na loży siedziało kilka osób w różnokolorowych sutannach.
- Bądź pochwalony Ojcze Święty i bądźcie pochwaleni wy, członkowie wielkiej Rady Czarodziejów Słowiańskich – powiedział głośno – Czym zasłużyłem sobie na zaszczyt, by przed wami stanąć?
Odpowiedziała mu cisza. Cisza, która przeciągała się bardzo długo. Serce podeszło mu do gardła. I w momencie, gdy już był bliski zemdlenia, ciszę przerwało powolne klaskanie dłoni.
Oj Andrzej, Andrzej, Andrzej – powiedział uśmiechnięty starzec w białej sutannie – Andrzej Bekas! Patrzcie go państwo, Andrzej Bekas nie wie czemu go wezwaliśmy. Kardynale Spasimirze, bardzo proszę wytłumaczyć temu młodzieńcowi w czym rzecz. Tylko streszczaj się proszę, już niedługo pora podwieczorku. Zabiorę was na najlepsze kremóweczki, jakie kiedykolwiek jedliście, mówię wam, palce lizać.
- Ekhm – odchrząknął kardynał w czerwonej sutannie – A więc tak. Pogwałciłeś paragraf 21 kodeksu czarodziejów słowiańskich, podpunkt 37. Mówi on jasno, ze czarodzieje słowiańscy nie mają prawa się teleportować. Zostało to ustanowione w roku 1387 na soborze w Baginie, gdzie daliśmy możliwość teleportacji Brytyjczykom, Hiszpanom, Włochom i Grekom. Był to ukłon w ich stronę, jako istotom mniej inteligentnym, by pomóc im rozwijać swoje społeczeństwa. Po drugie i ostatnie planowałeś wykorzystanie technologii słowiańskiej w wewnętrznej walce magów brytyjskich.
Andrzej klęczał, nie podnosząc głowy. Wiedział już jak to się skończy.
-Rada już wydała wyrok w twojej sprawie. – kontynuował kardynał Spasimir – Nim ci go przedstawimy, powiedz nam, dlaczego? Dlaczego włączyłeś się w nie swoją walkę?
- Ponieważ, dużo czasu spędziłem z tymi ludźmi – powiedział Andrzej podnosząc głowę – Oni sami nie są w stanie sobie poradzić, są jak dzieci we mgle… Chciałem im pomóc.
- Ho-Ho, słyszałeś go Karol? On chciał im pomóc! – zarechotał kapłan w czapce o kształcie dyni – Oczywiście, że oni nie są sobie w stanie poradzić. Dlatego wielka Lechia postanowiła się od nich odciąć. – zwrócił się do młodzieńca – A niech się powybijają nawzajem, co nam szkodzi?
- Dominik, wiesz niby racja, – odpowiedział Ojciec Święty – ale to tamto to też są ludzie. Malo warci, ale ludzie.
- Karol, co ty godos? – powiedział kardynał Spasimir – Ile my się znamy? Trzysta lat? Trzysta dwadzieścia? Przecież po to odjebaliśmy tę całą inbę z B16 i F1, żebyśmy mogli w spokoju zająć się rzeczami ważnymi. A do takich nigdy nie zaliczaliśmy niżej rozwiniętych istot z zachodu.
- Wielka Rado, czy mogę zadać pytanie? – powiedział Andrzej.
Kapłan w dyniowej czapce zezwolił niedbałym ruchem dłoni.
- Skąd wiedzieliście, że się teleportowałem? – zapytał młodzieniec.
- Namiar – odpowiedział kardynał Spasimir – może i magowie z zachodu są mniej rozwinięci, ale nawet i dziobaki miewają dobre pomysły. Nałożyliśmy na ciebie namiar i przez ostatnie miesiące śledziliśmy każdy twój ruch.
- No nie, no kurwa no nie – pomyślał Andrzej, mając przed oczami wszystkie uczennice, które zaliczył w Hogwarcie.
-Więc tak? – Spasimir obruszył się – Chociaż, to nie ma już znaczenia, w ogóle nie wiem czemu prowadzimy tę rozmowę. Andrzeju Żegoto Bekas, niniejszym Rada skazuje cię na…
- Spasiu, poczekaj – przerwał mu najświętszy ze świętych. – Dawno temu, jeden młodzieniec krzyknął do mnie, że jest ateistą i nie wie w co ma wierzyć. Wtedy nie wiedziałem co powiedzieć, a dziś może usłyszę dobrą odpowiedź?
Oparł brodę na dłoni i zwrócił się do Andrzeja:
- Młodzieńcze, dlaczego mielibyśmy pozwolić ci pomóc Brytyjczykom? Daj mi proszę dobry powód.
- Ekonomia – wypalił młody Polak, bez zastanowienia – jeśli Voldemort zwycięży, to zniewoli wszystkich brytyjskich mugoli, wśród nich są nasi, którzy tam pracują. Akcje spadną, będzie chaos!
Cisza ogarnęła salę. Gdyby dezaprobata mogła wydzielać dźwięki, to brzmiałaby właśnie tak jak to co Andrzej słyszał dookoła siebie.
- Niepotrzebnie pytałem – powiedział wolno Karol – Spasimirze, kontynuuj proszę.
- ROWAN ATKINSON! – krzyknął Andrzej – Rowan Atkinson jest mugolem. Pozwolicie by zabili Jasia Fasolę?
Kardynałowie spojrzeli po sobie. Wymienili po cichu kilka szybkich zdań. Popatrzyli się na siebie, następnie na ogromnego Polaka, który w tej sytuacji zdawał się być nic nieznaczącym pyłkiem. Po chwili kardynał Spasimir powiedział:
- W świetle nowych okoliczności, wielka Rada postanawia przychylić się do twojej osoby. Niniejszym wydajemy ci oficjalne pozwolenie na pomoc magom w Wielkiej Brytanii. Dajemy ci wolną rękę w doborze swoich ludzi, mamy jednak jedno zastrzeżenie. Pójdzie z tobą jeden z magów aspirujących do zostania członkiem rady. Bardzo potężny czarodziej, który będzie miał na ciebie oko. -
Andrzej zmartwiał. Zimny pot zalał mu kark i zwieracze zacisnęły się boleśnie. Usłyszał za sobą dudnienie i sapanie, które stawało się głośniejsze z każdą chwilą. Drzwi w kącie sali otworzyły się z hukiem i młodzieniec zobaczył postać, o której krążyły legendy. Zmierzał ku niemu ogromny mag, niesiony w lektyce, przez cztery strzygi. Ogromne fałdy tłuszczu falowały w rytm kroków demonów, czekając tylko na moment, aż staną się podwalinami pod kolejne, jeszcze większe. Mężczyzna odziany był w purpurową szatę, bogato zdobioną złotymi haftami. W ręku dzierżył kostur, którym walił po głowach niosące go strzygi i od czasu do czasu dłubał sobie w nosie. Długie, kasztanowe włosy, spadały wodospadami na piersi, których nie powstydziłaby się Pamela Anderson, w latach swojej świetności, a cera, którą można by smarować kanapki, świeciła z daleka. Demony doniosły ogromnego maga na środek pomieszczenia i postawiły lektykę. Andrzej przełknął ślinę. Ojciec Święty wstał i powiedział głośno:
- Andrzeju, oto jest twój opiekun i od tej chwili towarzysz broni. Prymas Żyraf Mościcki.
Komentarze